Partnerzy serwisu:
- Jesteśmy w fazie nieskrępowanego rozrostu administracji państwowej i samorządowej. W końcu będziemy jak Portoryko, które zbankrutowało, bo w administracji pracowało 12 proc. ludności - mówi dr Stefan Płażek z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Upłynęło już wystarczająco dużo czasu, by móc dokonać oceny funkcjonującej dziś ustawy o pracownikach samorządowych. Jak pan ją ocenia? Czy coś należałoby pilnie zmienić?

Dr Stefan Płażek, adwokat z Katedry Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego: Na pewno jej zaletą jest to, że jest lepsza od poprzedniej. Poprzednia była, w większości przepisów, poświęcona pracownikom zupełnie prawie nieistniejącym - czyli pracownikom mianowanym, a tylko marginalnie dotyczyła całej reszty, która stanowiła 99 proc. kadry samorządowej. Niemniej jednak nowa ustawa wciąż ma dużo wad.

Jakich?

Pod wieloma względami naśladuje tę starą i właściwie nie wiadomo, w którą stronę przyjęta w niej koncepcja zmierza. To jest taki kolokwialnie mówiąc ni pies, ni wydra. Skasowano pracowników mianowanych, a odmienności od kodeksu pracy nie zawsze mają sens.

Na przykład sprawa z pierwszą umową terminową. W kodeksie pracy jest możliwość rozwiązania umowy o pracę za wypowiedzeniem stron, kiedy staż pracy to powyżej sześciu miesięcy. A w tym przypadku mowa o okresie do sześciu miesięcy, nie wiadomo po co - skoro tą kodeksową też można wypowiedzieć już po np. tygodniu. Kolejną wadą jest np. słaba - w niektórych przypadkach - skuteczność przepisów o reprezentacji pracodawcy.

Dlaczego?

Niestety, ale potwierdziły się złowieszcze prognozy dotyczące złej i nieskutecznej reprezentacji pracodawcy wobec głównych managerów samorządowych czyli wójtów, starostów czy marszałków. Np. teraz w ostatnich wyborach okazało się, że często mają oni gigantyczne, narosłe z czterech lat urlopy wypoczynkowe, dlatego że w przeciwieństwie do innych osób, od których skutecznie wymaga się, by co roku brały urlop, oni tego nie robią .

Czytaj więcej >>