Partnerzy serwisu:
Nawet 40-procentowe oszczędności zdarzają się częstochowskiemu magistratowi przy rozstrzyganiu tegorocznych przetargów inwestycyjnych. Koszty były przeszacowane, czy może sprzyja miastu koniunktura?

Wkrótce w Częstochowie zaczyna się realizacja dwóch potężnych inwestycji: budowa nowej, czteroipółkilometrowej linii tramwajowej na Błeszno oraz trzech komunalnych budynków przy ul. Bardowskiego, z setką mieszkań łącznie (w tym dla niepełnosprawnych), parkingiem na 100 aut, placem zabaw dla dzieci otoczonym zielenią... W obu przypadkach przetargi wyszły niezwykle korzystnie dla miejskiej kasy. Według kosztorysów inwestorskich budowa linii miała kosztować 100 mln zł, ale przetarg pozwoli ją zrealizować za 80 mln zł. Na budynki mieszkalne miasto - zamiast wcześniej planowanych 18 mln - ma wydać 11 mln zł. W obu przypadkach było z czego wybierać, jeśli chodzi o wykonawców, bo linię tramwajową chciało budować dziesięć firm, domy dla częstochowian - 11. A przecież zupełnie niedawno zdarzały się nam przetargi, na które wpływała tylko jedna oferta.

- Jesteśmy już po większości przetargów i 20 proc. oszczędności to minimum - mówi Jolanta Zaborowska, szefowa miejskiego wydziału inwestycji. - W przypadku dostawy i montażu okien do szkół bardzo dużo jest ofert z terenu wschodniej Polski, m.in. Ustrzyk czy Suwałk, gdzie praca jest tańsza. Oferty są wyjątkowo korzystne, zdarza się, że opiewają na kwoty nawet o 40 proc. niższe niż zakładaliśmy. Gdy chodzi o duże prace budowlane, oferty pochodzą głównie od firm lokalnych, bo wyekspediowanie pracowników do Częstochowy i utrzymanie ich na miejscu już się firmom z odległych rejonów Polski nie opłaca.

Skoro osiągamy aż tak duże oszczędności, to może magistrat przeszacował koszty inwestycji?

- To niemożliwe, przecież są ścisłe, oparte na przepisach reguły opracowywania tzw. kosztorysów inwestorskich - twierdzi Zaborowska.

Co więc się dzieje?

- Ja to nazywam falowaniem koniunkturalnym - tłumaczy pani naczelnik. - Gdy na rynku inwestycyjnym jest mało pieniędzy (a trzeba pamiętać, że większość programów zawartych w obecnym budżecie unijnym dopiero się rozkręca), firmy walczą o klienta. Gdy pieniędzy jest dużo, jak np. w 2006 czy 2007 roku, dzieje się odwrotnie - inwestorzy walczą o wykonawcę. To samo widać na rynku materiałów budowlanych: kiedy ich brakuje, drożeją. Na obecną sytuację ma ponadto wpływ przetaczający się przez świat, a więc przez i Polskę kryzys, który szczególnie dotknął branżę budowlaną - ocenia Zaborowska.

Firmom budowlanym taka sytuacja średnio się podoba, bo zdobyć dobry kontrakt to teraz spory kłopot. Inwestorzy natomiast chwalą ją sobie: to oni dyktują warunki. Zastanawiają się tylko, czy po powodzi, która spowodowała wielkie straty, materiały i usługi nie zaczną błyskawicznie drożeć.

- Może nie będzie aż tak źle - pociesza siebie i innych Zaborowska. - Zniszczeniu uległy przede wszystkim domy jednorodzinne, a te będą remontowane głównie tzw. systemem gospodarczym, czyli samodzielnie przez właścicieli. Nie umiem natomiast ocenić, jaki wpływ sytuacja popowodziowa może mieć na ceny materiałów.

- Nie przypuszczam, żeby miały drastycznie wzrosnąć - ocenia Tomasz Łapaj, dyrektor w firmie Domex prowadzącej sieć składów budowlanych. - Wprawdzie tam, gdzie doszło do zalania terenów zamieszkałych, straty są ogromne, ale gdy oceniać je w skali całego kraju, nie okazują się aż tak wielkie. Oczywiście będą firmy, które spróbują podnieść ceny, ale przy tak dużym popycie, jaki mamy teraz, globalnego wpływu na poziom cen mieć to nie powinno.